Plan doskonały
Niedawno spadły na nas gromy w postaci likwidacji netflixowych seriali z udziałem Marvela. Teorie są różnę. Postaram się wyjaśnić jedyną słuszną.
Kojarzycie film pod tytułem "Plan doskonały"? Jak nie to objaśniam. Możliwe spojlery. Fabuła opiera się na napadzie na bank. Złodziei nie interesują pieniądze co nie znaczy, że są terrorystami. Po prostu interesuje ich jedna konkretna skrytka. Najważniejszymi postaciami w tym widowisku są detektyw Keith Frazier grany przez Denzela Washingtona i dowodzący napadem na bank Dalton Russel w kreacji Clive'a Owena. Zatem przyjmijmy, że bank jest bazą komiksową udostępnioną przez Marvel, skrytka to te konkretne seriale, a nasze postacie to kolejno Disney i Netflix.
Zatem zaczyna się napad. Wypuszczony zostaje pierwszy sezon Daredevila. Przyznam szczerze, że nie oczekiwałem niczego nadzwyczajnego sięgając pamięcią do filmu o diable z Hell's Kitchen. Bądźmy szczerzy, ten film mógł się tylko dzieciom podobać bo komiksy. Jak odświeżałem go sobie jako piętnastoletni chłopak to od tych ośmiu lat zgrabnie go unikam jak leci w telewizji czy jak widzę go w serwisach streamingowych. No i po dobrych recenzjach nakłoniłem się do obejrzenia tego serialu i takiej bomby na pysk jak wtedy nie dostałem nigdy. Może w grę wchodziły zerowe oczekiwania i chęć odmóżdżającej rozrywki, a miałem przed oczyma najlepszy serial superbohaterski jaki widziałem do dziś. Od świetnej fabuły, poprzez najlepsze możliwe sceny walki, aż do finału i pierwszego rzutu na bohatera w stroju diabła. Jednym słowem "MIAZGA". Sezon drugi Daredevila. Naturalna kolej rzeczy po sukcesie pierwszego. W nim mini sukcesy jak świetny Punisher co można porównać do sytuacji w filmie gdzie każdy zastanawiał się co słychać w założonym podsłuchu. Wisienką tego tortu jakim jest druga seria to scena walki z trzeciego odcinka. Regularnie sobie odświeżam i stwierdzam, że filmy stricte walki nigdy nie miały tak świetnej choreografii. Trzeci rozdział naszego obrońcy z Hell's Kitchen to coś co misie kochają najbardziej. Brak wiary, kryzys osobowościowy, nieoczekiwane rozwiązania i nagłe zwroty akcji. Na pożegnanie Netflixa z Daredevilem dostaliśmy arcydzieło.
Pierwsze co robią złodzieje podczas napadu to każą się wszystkim przebrać w te same ubrania co oni, oddać telefony oraz dają do zrozumienia, że posłuszeństwo jest wskazane poprzez pobicie ochroniarza który telefonu nie chce oddać. Napastnicy przenoszą ludzi do różnych pokoi. Można powiedzieć, że wszystko idzie zgodnie z planem. Czyli Jessica Jones. Planowany sukces został zrealizowany. Świetnie przyjęty sezon pierwszy, jeden z najlepszych czarnych charakterów w historii telewizji i kina oraz niesamowita rozgrywka psychologiczna. Kolejny zaś sezon woła o pomstę do nieba. Błagam, bez komentarza.
Napastnicy na dobre zadomawiają się w banku. Odwracaja sprytnie uwagę policji puszczając przemówienie byłego prezydenta Albanii. Można by rzec mały sukces jakim okazał się Luke Cage. Pierwszy sezon poza ciekawymi rapowymi smaczkami mnie nie porwał. Świetny Cottonmouth i najsilniejszy z Netflixowych herosów to dość świetna mieszanka ale momenty oparte na dialogach kojarzyły się w głównej mierze z modą na sukces. Same banały i nic więcej. Tych niestety było sporo. No ale widzom z jakiegoś niezbyt zrozumiałego powodu się podobało. Druga odsłona Cage'a to jakieś nieporozumienie. Jeśli najjaśniejszymi punktami są scena w jamajskiej knajpie, gościnka Finna Jonesa czy Bushmaster, a najbardziej irytujące postacie jak Claire czy Misty dostają tak dużo czasu ekranowego to jest to katastrofa. Najgorszy z seriali choć można było się nabrać na mimo wszystko świetną oprawę, montaż i kuloodpornego faceta.
Detektyw grany przez Denzela Washingtona chce zobaczyć jakie warunki panuja w banku. Wchodzi, jest oprowadzany przez dowodzącego paczki złodziei. Widzi jak przetrzymywani są zakładnicy i prowadzi dialog z Clive'em Owenem. Między innymi o problemach finansowych i niemożności zakupienia ukochanej odpowiedniego pierścionka. W pewnym momencie, gdy już ma wyjść z banku, rzuca się na złoczyńcę i prawie kończy sprawę o mało go nie demaskując. Było o krok od klęski. Nasuwa się Iron Fist, prawda? O ile nie ogarniam jak mógł zasłużyć na tak mocną krytykę, o tyle dostrzegam mankamenty. Casus Luke'a Cage'a widoczny aż za bardzo. Dialogi na poziomie mody na sukces, nieścisłości fabularne czy pewne braki kaskaderskie naszego strażnika Kun Lun. Natomiast sama postać dobrze poprowadzona. Irytujący, nierozgarnięty i naiwny. Zwyczajnie świat który znał się zmienił, a on sam nie potrafił się do końca w nim odnaleźć. Drugi zaś sezon pozwala wierzyć, że Iron Fist to marka którą się da uratować. Mało tego, można zbudować na lata coś trwałego i nienaruszalnego. Choreografia, gra aktorska, scenarzyści, to wszystko in plus.Na minus ostatni kadr bo budzi nie fascynację, a trąca groteską. Lekka rysa na czymś naprawdę udanym.
Po przygodzie z detektywem i szefem naszej paczki złodziei dochodzi do momentu w którym tajemnicza kobieta na prośbę właściciela banku negocjuje poddanie akcji na określonych warunkach. Korzystnych zresztą dla obu stron choć nie obyłoby się bez ofiar. Dowiadujemy się jednak, że nie będzie zmiany planów bo to co robią złodzieje całkowicie ich satysfakcjonuje. Chcą konkretnej skrytki, jej zawartości i nic ponadto. Zawartość skrytki sama w sobie była dość ciekawa. Z przebiegu filmu dowiadujemy się, że w środku są diamenty i kompromitujące bogatego biznesmena dokumenty. Nie dziwi zatem determinacja by te dokumenty odzyskać. Można całą tę sytuację porównać do pewnych plotek kiedy Marvel chciał (podobno) odzyskać na własny użytek Daredevila i Fiska ale Netflix nieugięty poszedł własną ścieżką. Efektem byli "The Defenders". Serial z potencjałem który się świetnie oglądało i nic ponadto. Świetne sceny walki, oprawa graficzna każdego bohatera nakreślona indywidualnie i tutaj właśnie mamy największy plus ale też największy minus tego serialu. Z jednej strony indywidualizowanie scen i nakreślanie charakteru odpowiedniego dla postaci znajdującej się na ekranie świetnie oddaje komiksowy klimat. Mój ulubiony motyw to ten ze Stickiem za kierownicą. No tylko twórcy komiksowych uniwersów mogli to tak świetnie skonstruować. Z drugiej zaś strony oddając ten komiksowy charakter twórcy zapomnieli o rozbudowie fabuły, głównego czarnego charakteru czy momentami o elementarnych zasadach logiki. Uznano, że dźwięki łamania kości i mocna muzyka wszystko załatwią. Mimo to jest to serial do którego jeszcze wrócę bo dobrze się go ogląda i poza pierwszym odcinkiem nawet się nie dłuży.
W końcu dochodzi do sytuacji kiedy ginie zakładnik i policja decyduje się wejść do banku. Nie wiedzą, że są podsłuchiwani, a nawet jak zostają ostrzeżeni przez naszego dzielnego Detektywa i tak planu nie zarzucają. Nagle z banku wybiegają wszyscy zakładnicy. Jak już wiecie każdy ubrany tak samo, a wśród nich napastnicy. Zostają jeden po drugim przeszukani, zakajdankowani i odwiezieni na przesłuchanie. Kiedy policja wchodzi do banku odkrywa zabawkową broń oraz fakt, że scena śmierci zakładnika to nic innego niż inscenizacja. Dziwne, prawda? Równie dziwnym na początku był fakt, że w ekranizacji komiksu o Franku Castle krew nie leje się strumieniami, a kości łamane są sporadycznie. Mimo tego rozminięcia się z oczekiwaniami serial ten miał wszystko. Dramaturgię, intrygę czy zwroty akcji godne najlepszych kinowych produkcji. Jest to serial o ludziach zapomnianych przez system. O problemach które dotyczą nie tylko Amerykanów ale również tu w Polsce są ludzie którzy walczyli w nie swojej wojnie w nie swojej sprawie. Z jednej strony można rzec, że taki był ich wybór więc jest to ich sprawa. Warto jednak pamiętać, że mają oni swoje rodziny, swoje problemy i żyją oraz oddychają, chodzą do pracy jak każdy z nas. Różni nas tylko tylko i aż skala przeżyć. Widzieli rzeczy na które prawdopodobnie żadne z nas nie jest gotowe. Jeśli telewizja czegoś może nauczyć to myślę, że ten serial powinien nauczyć współczucia i dystansu do tego co wpajają nam masowe media. W końcu jak wiadomo nic nie jest zero-jedynkowe.
Kojarzycie film pod tytułem "Plan doskonały"? Jak nie to objaśniam. Możliwe spojlery. Fabuła opiera się na napadzie na bank. Złodziei nie interesują pieniądze co nie znaczy, że są terrorystami. Po prostu interesuje ich jedna konkretna skrytka. Najważniejszymi postaciami w tym widowisku są detektyw Keith Frazier grany przez Denzela Washingtona i dowodzący napadem na bank Dalton Russel w kreacji Clive'a Owena. Zatem przyjmijmy, że bank jest bazą komiksową udostępnioną przez Marvel, skrytka to te konkretne seriale, a nasze postacie to kolejno Disney i Netflix.






Po przesłuchaniu osób przebywających w banku Keith Frazier postanawia podrążyć temat i uciąć łeb wewnętrznym spekulacjom. Rozmawia z postacią graną przez Jodie Foster, nawiedza właściciela banku. Nie daje mu spokoju myśl która rozwija wątpliwości co do skrytki która istnieje fizycznie choć podobno nigdy jej nie było. Drąży w tym co tam mogło być i ile to było warte lecz nieskutecznie. Nieważne. Jego upór zasługuje na szacunek. Uszanował to Dalton Russel który wychodząc z banku wrzucił do kieszeni Detektywa jeden ze zrabowanych diamentów. Właśnie tak wyglądała współpraca Netflixa z Marvelem. Z worka tylko jeden kamyczek otrzymywał nasz komiksowo filmowy moloch. To zdecydowanie poniżej zarobkowych ambicji Disney'a i dlatego przygód Daredevila, Luke'a Cage'a i Iron Fista już nie uświadczymy. Niedługo zapewne ostatnie spotkanie z obecnym Punisherem i wciąż niewyjaśniony los Jessici który na pewno jest przesądzony. Można tylko liczyć na lepszą przyszłość pod egidą najbardziej znanej ze wszystkich myszy.
/Czaro
/Czaro
Komentarze
Prześlij komentarz